„Ta nasza młodość..."
(fragmenty wspomnień z „Wiadomości Bartoszyckich" C. Wiszniewskiej)
Najciekawszą i najwszechstronniejszą osobowością w naszym gronie był Stasio Gotard. Z perspektywy dość długiego czasu, w jakim stykałam się z nim, mogę stwierdzić, że przeczuwał, iż dane mu będzie niezbyt długie życie. Zawsze się śpieszył. Jeszcze jako nauczyciel, wpajał nam w XI klasie, że trzeba maksymalnie wykorzystać swój czas. Ilustrował to przykładami z własnego życia. Stasia Gotarda nigdy nie widziałam odpoczywającego. Żył w biegu, odpoczywał w biegu. I zmarł w biegu. Wszechstronność Stasia była zadziwiająca. Oprócz fizyki, którą starał się wykładać dobrze, prowadził zespoły muzyczne, spółdzielnię uczniowską, teatry poezji i sam zajmował się sztuką krasomówstwa, osiągając w tej dziedzinie sukcesy. Dziełem jego życia był amfiteatr w lasku TPD.
Gdybym poprzestała na tym opisie Staszka, byłby to obraz niepełny. Otóż z racji swego sposobu bycia, tego ciągłego pośpiechu, Staszek stwarzał różne komiczne sytuacje, które ubarwiały nam szkolną monotonię.
Nosił ciągle ogromną, skórzaną tekę, zapinaną na pasy i zamki. Teka ta była zawsze czymś załadowana, sprawiała wrażenie ciężkiej i pękatej. W związku z tym, że zawsze wyglądała tak samo, doszliśmy do wniosku, że pewnie Staszek do niej wcale nie zagląda. Zdania były podzielone. Postanowiliśmy sprawdzić to doświadczalnie. W pokoju nauczycielskim znajdowały się metalowe, malowane na zielono, popielniczki. Władek K. zaproponował, aby te popielniczki władować do teczki Gucia, bo tak go zdrobniale nazywaliśmy. Jeśli Staszek zagląda do teczki codziennie, to zweryfikuje jej zawartość, a zatem popielniczki przyniesie nazajutrz, jeśli nie zagląda, to również nazajutrz wydobędziemy je z teczki.
Pomysł został zrealizowany. Wszyscy wtajemniczeni zjawili się rano wcześniej niż zazwyczaj, bowiem Gucio przychodzie do szkoły conajmniej na pół godziny przed rozpoczęciem zajęć.
W kulminacyjnym momencie, wszyscy kibice byli na miejscach, doszło do poważnych zakładów.
Wreszcie w drzwiach ukazał się uśmiechnięty jak zwykle nasz kolega. Tekę dzierżył w garści i wydawało się, że ramię ją dźwigające jest znacznie dłuższe niż to nie obciążone.
Po pewnej chwili napięcia Władek K. Stwierdził, że zginęły popielniczki i pewnie to zrobił ktoś z niepalących. Ktoś inny dodał, że z pewnością to zrobił Staszek, bo on uważa palenie za głupi, niewolniczy nałóg. Wywołany oficjalnie Staszek stwierdził, że nie ma z tym nic wspólnego. Władek K., nie dając za wygraną, podszedł do teczki i szybko ją otworzył. Wewnątrz tkwiły wszystkie popielniczki. Wszyscy mieli niezły ubaw, a najbardziej skonsternowany był Staszek. Dopiero po pewnej chwili wyjaśniliśmy na czym polegał nasz dowcip. Udowodniliśmy mu, jak bardzo bywa roztargniony, skoro sześć ciężkich, metalowych popielniczek nosił tam i z powrotem nie zauważając tego.
*** *** *** *** *** *** ***
W ciągu roku szkolnego, był pewien czas wydzielony na wycieczki szkolne. Wiosną był to czas matur. Wszystkie klasy ze swoimi wychowawcami, wyjeżdżały na dłuższy okres.
W szkole panowała zupełna cisza, sprzyjająca wytężonej pracy umysłowej maturzystów.
Wycieczki odbywały się też jesienią, najczęściej w II połowie września, kiedy przyroda była równie piękna jak wiosną, przyodziana w słoneczne barwy mijającego lata.
Wycieczki staraliśmy się organizować jak najtaniej. Mało kto korzystał z usług biur turystycznych. Pieniądze zbieraliśmy przez cały rok. Najczęściej były to wpływy z PGR za pomoc przy wykopkach lub z Nadleśnictwa za sadzenie lasu. Wszystkie usługi turystyczne, łącznie z autokarami, zamawialiśmy sami. Dopłata uczniów była minimalna. Na wycieczkę mogła jechać cała klasa i traktowaliśmy to jako uzupełnienie cyklu kształcenia.
Jednak nikt z nas nie mógł dorównać, w organizowaniu wycieczki Stasiowi Gotardowi. Były zawsze atrakcyjne i zawsze najtańsze. Zawsze też obfitowały w śmieszne zdarzenia, których uczestnikiem był nasz kolega lub jego wychowankowie. Po ich powrocie, staraliśmy się pociągnąć uczniów za język na temat wycieczki. Ci jednak mieli ścisły zakaz od swojego Pana mówić na temat jej przebiegu.
Wtedy starałam się pójść na lekcję zastępczą do tej klasy i zaaplikować temat „Wspomnienia z wycieczki". Języki rozwiązywały się i dowiadywałam się wszystkiego.
Najzabawniejsze miało miejsce pewnego razu w Łazienkach. W trakcie ich zwiedzania, kiedy przewodnik opowiadał o pałacu na wodzie, rozległ się łomot. To pan wychowawca zasnął na stojąco i upadł.
Zasnął na stojąco, gdyż był potwornie zmęczony. Pół doby wycieczka jechała do Warszawy. Aby było taniej, miała ze sobą namioty, które rozbiła na ślicznej łączce nad Wisłą. Zapadł wieczór i wszyscy byli niesamowicie zmęczeni. Wtedy właśnie przyszli wartownicy, którzy powiedzieli, że jest to teren wojskowy i należy w tej chwili zwinąć obóz. Na to już nikt nie miał siły. Byli już dobę na nogach i z bagażami. Uratował ich pan wychowawca, który wystawił pierś i powiedział, że mogą go zastrzelić, ale on z młodzieżą stąd się nie ruszy aż do rana.
Udało się. Wartownicy odeszli, aby zameldować dowództwu. Wycieczkowicze posnęli. Tylko pan czuwał całą noc, czy aby wojsko nie wróci z posiłkami, aby ich eksmitować. Nic więc dziwnego, że był tak zmęczony, że aż usnął na stojąco i przewrócił się.
Inne zdarzenie z wycieczki też mam w pamięci, tylko że nie było ono zbyt śmieszne, chociaż skończyło się dobrze. Ta sama klasa pojechała na wycieczkę w okolice Puław. Wrócili z niej z tajemniczymi minami. Wyczuwaliśmy bezbłędnie po tych minach, że coś się stało.
Niezawodny temat „Wspomnienia z wycieczki" i tym razem wyświetlił tajemnicę. W jednym z wypracowań, na zakończenie, przeczytałam coś, co w przybliżeniu brzmiało tak: „Wycieczka była bardzo przyjemna., dużo zwiedziliśmy, chociaż przeżyliśmy też chwile strachu. Uczeń M. oparł się o drzwi pociągu, które nagle się otworzyły. Stwierdziliśmy, że nasz kolega wypadł. Wtedy pan wychowawca chwycił za hamulec. Pociąg stanął. M. wsiadł i pojechaliśmy dalej. Najgorsze, że pan musiał zapłacić karę za niewłaściwe użycie hamulca. Nie pomogły tłumaczenia, że przecież wypadł nasz kolega. Kolejarz powiedział, że trzeba było go lepiej pilnować".
Ten były uczeń M. mieszka szczęśliwie i w zdrowiu nadal w Bartoszycach. Ciekawe, czy jeszcze pamięta tę swoją przygodę z wycieczki, która tak dobrze się skończyła.
Podobne przygody miewali i inni nauczyciele. Z wycieczki z Krakowa wróciły Krystyna M. i Teresa S. zgubiwszy uczennicę. Po pewnym czasie spokojnie pojawiła się ona w domu, w Sępopolu, gdzie mieszkała. W międzyczasie, po zgubieniu się odwiedziła krewnych; podczas gdy obie moje koleżanki odchodziły od zmysłów postawiwszy na nogi całą milicję.
*** *** *** *** *** *** ***
Minęły całe dziesięciolecia od tego czasu, gdy opuściłam Liceum. Spotykam na ulicy ludzi, dawnych absolwentów. Dzisiaj są to fachowcy, których praca składa się na codzienność naszego miasta. Wielu z nici uprzejmie się kłania, inni udają, że „znamy się tylko z widzenia". Widocznie noszą w pamięci jakieś krzywdy, które w nie zamierzony przeze mnie sposób im wyrządziłam, mimo, że zawsze starałam się widzieć ucznia perspektywicznie, a nie tylko poprzez swój autorytet i poprzez swój punkt widzenia. O wielu byłych uczniach dowiaduje się od ich rodzin.
Grzesiek P, który bardzo emocjonalnie zareagował na wydarzenia w Czechosłowacji w 1968 roku, wypisując swoje zdanie na ten temat na tablicy, był również w samym środku. życia i w 1981. Wtedy, w 1968 udało się sprawę wyciszyć i ukryć przed służbami specjalnymi, później chyba był internowany.
Po latach stwierdzam, że praca w liceum dala mi dużo satysfakcji, gdyż w świat wyszło stąd wielu mądrych młodych ludzi.
Nie ma już wśród żywych Dyrektora Mateusza Trzaski, p. Janiny Radowskiej, p, Marii Oszczypko, Władzia Karonia, p. Feliksa Petza, Wilusia Nowickiego, Stacha Gotarda, Zbyszka Obłamskiego.
Często spotykam na ulicach wieloletniego dyrektora Cezarego Supruna. Nie ima się go czas. Jest zawsze pogodny, wrażliwy na urodę życia i zawsze ma w zapasie jakiś komplement w stylu: „Wiesz, puella, śniłaś mi się ostatnio."
Pamiętam, że kiedyś, w latach 60-tych, kiedy to modne były peruki, dyrektor Suprun wprawił mnie w wielkie zakłopotanie. Było to chyba na Dzień Kobiet. Wystroiłam się we wspaniałą perukę przysłaną z Paryża. W momencie, kiedy weszłam do pokoju nauczycielskiego świadoma wrażenia, jakie zrobię na koleżankach, dyrektor Suprun zapytał ni stąd ni zowąd: „Sama nosiła do fryzjera, czy posyłała przez umyślnego do uczesania?" Nie pamiętam, czy jeszcze później kiedykolwiek ją włożyłam, ale chyba nie.
Na emeryturze jest już Krystyna Mazur - świetna szczypiornistka w młodości, a potem równie doskonała siatkarka.
Na emeryturze jest ostatni dyrektor, który również przekwalifikował się na biznesmena.
Potwierdzałoby to tezę, że człowiek w ciągu życia będzie zmuszony, w naszych czasach, wiele razy przekwalifikowywać się.
W międzyczasie odbyty się trzy zjazdy absolwentów. Często oglądam pamiątkowe zdjęcia z tych zjazdów. Widać na nich wyraźnie, jaki ślad zostawia czas na naszych twarzach. Zjazdy absolwentów, to temat następnego odcinka.
* * * * * * *
[50 lat Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego w Bartoszycach; rok wydania 1997r.]