Te wspomnienia dedykuję wspaniałym ludziom, z którymi przeżyłem niezapomniane chwile...Również i tym, którzy żyli obok mnie i mnie nie poznali do końca...
A jednak po nas coś zostanie...Czas zatrzyma na chwilę...
Twarz rozluźni spiętą zakłamaniem i spokój da, gdy niepokoju tyle...
A jednak po nas coś zostanie, co może jest nowe
A jednak po nas coś zostanie, choćby ta cisza wyrzeźbiona słowem...
Odejście Wiesi Nowickiej z mojego grona przyjaciół przyspieszyło decyzję o napisaniu wspomnień z okresu mego pobytu w liceum ( 1974 - 1978 ). Może jestem za młody na wspomnienia, może za wcześnie, ale boję się , że nie zdążę...
A tyle tutaj przeżyłem, tylu poznałem wspaniałych przyjaciół , godnych wspomnienia nauczycieli, że w ten sposób chciałbym im podziękować za wspólnie spędzoną młodość, za niezapomniane chwile, które wpłynęły na moje życie...
Miałem opinię człowieka energicznego, z pomysłami, ale i przez to trochę chaotycznego, co z wiekiem niewiele się zmieniło. Dlatego wybaczcie , jeżeli wkradnie się tutaj jakiś brak porządku i systematyczności ( tego zazdroszczę prof. T. Mrozkowi ). Będę starał się swoje myśli jakoś uczesać...
Nauka
I - klasa
Nasza klasa należała do najliczniejszych w historii szkoły. Było nas 42 albo 43 jak podają kroniki i naoczni świadkowie tamtych wydarzeń. Byliśmy zlepkiem uczniów z różnych szkół i środowisk, bez specjalnej przewagi, którejś ze szkół czy środowiska. Może dlatego w miarę szybko zintegrowaliśmy się...Byliśmy nastawieni do siebie pozytywnie, nawiązaliśmy szybko nowe kontakty. I decydowały głównie wspólne zainteresowania i poglądy. Po roku byliśmy już dokładnie ,,wymieszani"...
Ja chyba byłem najbardziej ,,otwarty"...Szybko polubiłem się z kolegami mieszkającymi w internacie. Chłopaki niby z ,,terenu", ale wspaniali koledzy, życzliwi, chętni do życia i zdobywania wiedzy.Przebywałem z nimi do samego końca. Wspólna nauka, zabawy (pierwsze dyskoteki na moim ,,sprzęcie" ). Wspólne wyjścia na halę, gdy dyżur miał Andrzej Binięda. Wspólne wejścia w dorosłość...
Wspólne zainteresowania bardzo nas do siebie zbliżały. Z Heniem Wojciechowskim pasje wędkarskie , które utrzymujemy do dziś. Henio odwiedza mnie i razem łowimy sandacze na Łynie ( ma jeszcze legitymację członkowską naszego koła z 75 roku, wystawioną przez mego ojca ). Z Mirkiem Makarewiczem łowiliśmy karpie na chleb i karasie w Kosach. Z Rysiem Kędzierskim łączyła nas pasja wiedzy sportowej. On jeden tak naprawdę doceniał moją wiedzę... W 1980 roku namówiłem go do startu w olimpiadzie wiedzy sportowej. Trójka zwycięzców w nagrodę miała wyjazd na olimpiadę do Moskwy. Nie wszedłem do finału. Zabrakło mi 2 punktów...
Szczególna przyjaźń łączyła mnie z Mirkiem Wołoszukiem. Byliśmy z różnych szkół, ale wspólne korzenie naszych rodziców, bliskość zamieszkania , a przede wszystkim wspólne pasje scementowały naszą przyjaźń, która trwa do dzisiaj. Szaleńczo rzuciliśmy się w wir pasji brydżowej. Stworzyliśmy wspólnie z Arkiem Krauze i bratem Mirka , Zenkiem takie kółko brydżowe. I co weekend praktycznie, gdy nic nie stało komuś na przeszkodzie graliśmy do późnych godzin nocnych i dopiero interwencje rodziców wracały nam świadomość,że jutro jest szkoła..Grywaliśmy w naszych domach na zmianę.
Oprócz brydża pasjonowaliśmy się wyścigami na komarkach ( obecne motorynki)...No i nagrywanie muzyki. Mirek miał magnetofon ZK 120 i radio tranzystorowe.To dzięki niemu poznawałem świat muzyki rockowej, którą kocham do dziś..Mirek mieszka teraz w Kanadzie. Ostatnio był w ubiegłym roku. Kilka dni wspominaliśmy naszą młodość przy whisky i rumie...
O koleżankach zbyt wiele napisać nie mogę. Były fajne, jedne bardziej , drugie mniej. Jeździliśmy razem na wycieczki rowerowe, czasem zaglądaliśmy do swoich domów, rozmawialiśmy...i to w zasadzie wszystko...Poza jednym wyjątkiem...
Na ostatnim balu spytałem jedną z koleżanek czemu tak mało par było w naszej klasie ?
Odpowiedziała mi prosto z mostu - ..Bo byliście bez jaj !".Hmm...możliwe...
II - nauczyciele
Było ich wielu i zmieniali się z kilku przedmiotów. Nie chciałbym pisać niemile o osobach, dla których jako absolwent szkoły powinienem mieć szacunek, ale jako człowiek mówiący zawsze to co myśli coś niecoś jednak napiszę...
M. Kaliszuk - geograf (wychowawca naszej klasy)
Przyjaciel mego ojca. Może dlatego Kola był dla mnie raczej surowy, a na pewno nie traktował mnie lepiej niż innych. Ale był dobrym nauczycielem przedmiotu. Kambr, Ordowik, Sylur, Dewon, Karbon, Perm, Trias, Jura, Kreda...czy granit, sjenit dioryt, gabro...zapamiętałem to do dziś. Syn zdawał maturę z geografii i nie wiem, czy teraz zdałbym dużo gorzej od niego :), Jednak jako wychowawca był mało operatywny, mało odważny, a na pewno nie walczył o nas jak lew...
H. Bryszkowska - polonistka
Wspaniały nauczyciel i kobieta... Zawsze ciepła, zawsze życzliwa i wyrozumiała. Otworzyla mi oczy na literaturę. Byłem co prawda już raczej ukształtowanym humanistą, dzięki Pani Padyjasek, mojej nauczycielce z podstawówki. Ale dzięki Pani Halince poznałem poezję A. Bursy ,E. Stachury( poznalem osobiście syna Edwarda ), R. Wojaczka.Dotarłem też do prozy Marka Hłaski, choć nie były to obowiązkowe lektury w tamtym okresie...
Kilka lat temu przy okazji wizyty w kraju M. Wołoszuka odwiedziliśmy P. Halinkę i zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie w jej klasie. Zobaczyłem je na tablicy w czasie zjazdu absolwentów i łza mi się w oku zakręciła... Chyba lubiła nas Pani Halinka...
Andrzej Binięda - nauczyciel w-fu
Był nie tylko nauczycielem, ale i wzorcem do naśladowania. Wywarł na mnie największy wpływ , na moją osobowość, na drogę życiową , którą obrałem...
Gizela Łukaszewska - historia
Niezwykła kobieta...Niby sroga i wymagająca, siejąca postrach ( szczególnie wśród dziewcząt :D ). A jednak ciepła, przyjazna, wyrozumiała. Dzięki niej pamiętam wiele dat z historii, dzięki niej byłem na niezapomnianym obozie w Neubrandenburgu ( dawne NRD ), Dzięki niej dostałem brązową odznakę OHP i jako jedyny z województwa pojechałem do Chorzowa na zlot przodowników pracy wakacyjnej w OHP...
Była dla mnie bardzo tolerancyjna i pozwalała mi dłużej przebywać w internacie. Kiedyś wezwały mnie z P. Czwartek ( kierowniczką internatu ) na rozmowę i spytały jak najbardziej poważnie, czy nie chcę by mi tapczan wstawiono do pokoju moich kolegów. Zdębiałem...
Bolesław Łabieniec - matematyk
Skromny, spokojny, cichy. Na obozach grał z nami w siatkówkę, świetnie pływał. I tym mi zaimponował, bo na pewno nie jako matematyk... Nie był komunikatywny, współpracował tylko z lepszymi uczniami. Znaczy z takimi, co sami sobie radzili z przedmiotem bez jego pomocy. Słabszych uczniów pomijał i nie dążył do tego , by wszyscy znali matematykę...
Ze złości robiliśmy mu kawały...
Tadeusz Mrozek - fizyk
Podobny typ nauczyciela. Niby bardziej wygadany, niby bardziej komunikatywny, a fizykę rozumiało tylko kilku uczniów w klasie. Może decydowało przygotowanie ze szkoły podstawowej...Usystematyzowany aż do bólu, flegmatyczny...
Janina Kurek - biologia
Nie wiem czemu, ale do 3 klasy liceum moi nauczyciele z biologii starali się skutecznie obrzydzić mi ten przedmiot. Jedyną 4 na świadectwie końcowym z podstawówki była właśnie z biologii...Ale czy to świadomość konieczności zdawania biologii na maturze, czy zupełnie inne podejście do nauczania przez Panią Janinę spowodowało, że zmieniłem swój stosunek do tego przedmiotu. Poznałem genetykę Mendla, stawonogi, ssaki mięczaki. O skorupiakach nie wspomnę. Przekopałem ,,cegłę'' Villego i zdałem ( w moim przekonaniu rewelacyjnie ) maturę z biologii. Ale osobista zemsta dyrektora ( o tym w innym miejscu ) nie pozwoliła mi zobaczyć na swoim świadectwie 5 z tego przedmiotu...
Weronika Łukasiiuk - chemia
Moja nauczycielka z podstawówki, Czułem jej sposób nauczania tego przedmiotu, więc z chemią nigdy nie miałem kłopotów. Chyba bylem nawet w klasie najlepszy...Jednak to nie była chemia w stylu poprzedniego naszego nauczyciela, pana Czecha. Ten to dopiero potrafił zafascynować światem eksperymentów chemicznych...Robił takie cuda, że spać nie moglem po nocach i szukałem po książkach, jakie to składniki chemiczne dobrać , by zaskoczyć kolegów i profesora na kółku chemicznym...Będąc w pierwszej klasie brałem udział w olimpiadzie chemicznej...
A u Pani Weroniki pamiętam tylko redoxy...Chociaż Mirek W. rok temu powiedział mi, że zazdrościł nam ( mnie, Basi i Bożenie ) takiego nauczyciela chemii w podstawówce...A ja mu zazdroszczę nauczyciela fizyki...
Janina Wiśniewska - język rosyjski
Moja była sąsiadka...Nie miałem u niej źle...:), A ,że mam zdolność do języków ( podobno )...W każdym bądź razie problemów ani z Biełką, ani z przedmiotem nie miałem...
Henryk Sznytka - germanista
Bardzo ciekawa postać. Ogromna wiedza historyczna,literacka, filozoficzna... Ciekawe podejście do życia... Miłośnik łażenia pieszo. Katował nas tym swoim hobby na obozie w Bryzgielu. Wymyślił obiady w restauracji , ale w odległej o 7 km miejscowości Płociczno. To chyba dlatego, że z jego synem Zbyszkiem namiętnie grywaliśmy w brydża i nie bardzo interesowały nas atrakcje tego obozu :). No i często byliśmy przy garach poza kolejnością...
Jako nauczyciela przedmiotu wspominam go ciepło. Nie był złośliwy, a przecież nauka języka obcego nie jest prostą sprawą. Może zbyt duży nacisk kładł na gramatykę. Bylem potem w Neubrandenburgu i powiem szczerze, że w rozmowach z Niemcami wiedziałem jak zbudować zdanie, ale brakowało słówek...Za mało konwersacji było, czyli praktycznego posługiwania się językiem...
Henryk Szyszlak - WOS (dyrektor szkoły )
Niemile zakończyła się nam współpraca. Wiem, że z mojej winy... W I klasie bylem finalistą szkolnego szczebla Olimpiady o Polsce i Świecie współczesnym ( fotka ). Miałem być pierwszym uczniem naszej szkoły, który dotrze do finału centralnego. W IV klasie od listopada bylem praktycznie zwolniony z zajęć lekcyjnych. Chodziłem na te co chciałem. Resztę czasu spędzałem w bibliotece na kopaniu się w gazetach. To nie było wcale takie mile. Kręciło mi się w głowie od nazwisk, faktów, wydarzeń, cyfr. Pojechaliśmy na finał wojewódzki do Iławy ( ze mną Michał i Tadek jako wsparcie moralne chyba ). Byliśmy na miejscu w sobotę, 14 stycznia. Finał w niedzielę. Ale ja 14 stycznia urodziłem się...Wyszliśmy z pokoju oknem... Następnego dnia chcę skreślić odpowiedź A a ręka zaznacza odpowiedź B...Przepraszam Panie Dyrektorze...
Oczywiście na maturze po 4 z biologii z WOS-u lepszej oceny nie moglem się spodziewać. I nie myliłem się... A na egzaminach na AWF-ie z WOS-u dostałem 5...
Pozostali nauczyciele nie bardzo utkwili mi w pamięci. Ale był jeden wyjątek. Była u nas tylko rok.Polonistka. Była bardzo awangardowa jak na owe czasy. Nie nosiła stanika, ale nie dlatego tak dobrze ją zapamiętałem. Otworzyła mi oczy na teatr... Nazywała się Anna Pochyła. Zrobiliśmy takie krótkie i nieco humorystyczne przedstawienie Hamleta. Namawiała mnie na Szkołę Teatralną..Wyjechała do Mrągowa, bo tutaj nie trzymała standardów obyczajowych. Tam dopięła swego. Znalazła typka podobnego do mnie. Chłopak dał się namówić i został przyjęty. Nazywa się Wojciech Malajkat...
P.S. Dostałem dzisiaj ( 9 lipca ) maila od koleżanki ( Ewy Wasilewskiej ). Pisze w nim o Pani Ani Pochyła. Pozwólcie,że zacytuję ten fragment...
,,Anię Pochyłą wspominali w sobotę w regionalnej TV ( też mnie wysyłała do Łodzi ). Była moją wychowawczynią. Przesiadywałam u niej w domu. Czytała nam wiersze i bajki, które pisała dla swojej córeczki Ani. Była niesamowita. Musiała odejść przez dyrektora. Może to Ty zamiast Malajkata występowałbyś na polskich scenach...
Jest jej poświęcona wystawa w Mrągowie w Domu Kultury. Są zdjęcia..."
Pani Ania Pochyła jest bardzo chora...
» zobacz fotografie»»NASZA KLASA A ( 74-78 )
Moje fascynacje
muzyczne
Jak już wspomniałem wcześniej zacząłem wspólnie z Mirkiem W. słuchać Radia Luksemburg. Mirek nagrywał nocami a po południu odsłuchiwaliśmy muzę.Tak poznałem m.in. grupy: Pink Floyd, Rolling Stones, Nazareth, Slade, Jethro Tull , Black Sabbath, King Krimson, Budge i wiele innych.Chodziłem oczywiście na muzykoramy i dyskoteki ( dzięki Lechowi Darskiemu poznałem Beatlesów ). Później dzięki Andrzejowi Myśliwemu z klasy B poznałem Miłosza Pętosia. Ten to dopiero miał kolekcję czarnych krążków, nieosiągalnych wtedy dla nas. Tam poznalem Mirka S. Sporo wtedy przeżyliśmy lub wypiliśmy...Jak kto woli...
Poznałem dwóch niezwykłych melomanów z klasy B; Janusza Biszkę i Jurka Buraka. Zaintrygowała mnie ich fascynacja kulturą francuską. Dzięki nim poznałem utwory J. Brela, G. Moustaki, Ch. Aznavoura...Ale Janusz to był wtedy już bardzo wyrobiony meloman. Słuchaliśmy Cz. Niemena, ANAWA z J. K. Pawluśkiewiczem i M. Grechutą, Boba Dylana.
Bardzo zaprzyjaźniłem się z Ulką Kusa z klasy wyżej. Jeździliśmy na rajdy,śpiewaliśmy. Potem czasami odwiedzałem ją w domu i Ulka śpiewała mi teksty Gałczyńskiego...
,,Ty jesteś jezioro moje...ja jestem Twoim słońcem"...
Powiem wam szczerze, że tak wrażliwie, tak prawdziwie jak Ula, interpretowała teksty tylko Ela Adamiak, którą poznałem później w czasie Juvenali na SGPiS-e w Warszawie na Jelonkach..
Ula była niezwykłym zjawiskiem...Ciepła, serdeczna, życzliwa, ale kłopoty rodzinne odbijały się na jej twarzy i duszy...ech...tak bym Ją teraz przytulił...
,,Ile razem dróg przebytych, ile ścieżek wydeptanych...
Ile deszczów. ile śniegów wiszących nad latarniami...
Ile listów, ile rozstań, ciężkich godzin w miastach wielu...
I znów upór , żeby powstać i znów iść i dojść do celu...
Ile w trudzie nieustannym wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń...
Ile chlebów rozkrajanych, pocałunków wschodów, książek...
Oczy Twe jak piękne świece, a w sercu źródło ich promienia...
Więc ja chciałbym Twoje serce ocalić od zapomnienia...
U Twych ramion plaszcz powisa, krzykliwy, z leśnego ptactwa...
Długi przez cały korytarz, przez podwórze, aż gdzie gwiazda Wenus...
A Tyś lot i górność chmur, blask wody i kamienia...
Chciałbym oczu Twoich chmurność ocalić od zapomnienia...
I tak nieuchronnie zmierzałem w kierunku nowej miłości muzycznej...poezji śpiewanej.
Będąc w Olsztynie trafiłem przypadkiem na koncert grupy ,,Niebo" ( obecnie Czerwony Tulipan ). Nie wiedziałem wtedy, że poznam ich osobiście kilka lat później, a ze Stefanem wypijemy wódkę...
,,Obiecywałem niebo, ale to nieprawda...nieprawda...
Ja Cię w piekło powiodę...w czerwień i ból...
W promyku latarni świecącej z daleka pocałujemy się...w usta...
Kochaj mnie...kocham Cię..."
Szukałem płyt B. Okudżawy, potem W. Wysockiego. Poznałem na nowo Henia Romanowskiego ( kolega z podstawówki , ale z innej klasy ). Wspólne zainteresowanie poezją śpiewaną i literacką bardzo nas do siebie zbliżyły. Daliśmy nawet kilka koncertów ( m.in. na balu maturalnym w mechaniaku ).
poetycko-literackie
Czytałem dużo powieści przygodowych jako młody chłopak ( Maya, Wernica, Fidlera) . Z Tomkiem Wilimowskim okrążyłem kulę ziemską...Był czas na czytanie książek( nie było kompów, jeden program telewizyjny :D ). Moja koleżanka z klasy Renata zdopingowała mnie jednak do czytania poważniejszych rzeczy. I wziąłem się za Standhala, Zolę, Londona...Jack był mi bliski, ale Zoli nie bardzo rozumiałem...
W VIII klasie za wygranie Olimpiady Wiedzy o Związku Radzieckim ( tak,tak ..:D ) dostałem w nagrodę powieść J. I. Kraszewskiego ,,Hrabina Cosel". Znajomość pewnych faktów historycznych, które wyczytałem i zaprezentowałem na lekcji historii ( czym wprowadziłem Panią Rychel w zdumienie ) spowodowała, że moje zainteresowania literackie zwróciły się w stronę polskich autorów, piszących o przeszłości. I tak poznałem powieści Sienkiewicza, Prusa, Reymonta. Na Żeromskiego przyszedł czas w Liceum...
Z czytaniem lektur nigdy nie miałem kłopotów. W zasadzie w wakacje łykałem to co miało obowiązywać w roku szkolnym i z połowę lektur nie obowiązkowych. Jednak nie przekładało to się na bardzo dobre pisanie wypracowań. Sam nie wiem czemu. Czy nadmiar myśli nieuczesanych, czy brak zdecydowania, nadmiar wiedzy, którą chciałem przekazać... Zawsze miałem niedosyt, chociaż często otrzymywałem 5. Zazdrościłem Joli Suprun. Pani Halinka Bryszkowska mówiła, że Jola pisze najlepsze wypracowania. To tak musiało być w istocie...
Przyznam się do czegoś...Nie przeczytałem dwóch lektur. ,,Nad Niemnem " Elizy Orzeszkowej. Nie dlatego, że nie lubię czytać kobiet. Nie dałem rady przerzuć wyprawy Justyny do kościoła. Poddałem się na 70 stronie. Gdyby tak szła na dyskotekę, albo na randkę...A druga powieść to ,,Ludzie bezdomni" patrona naszej szkoły. Po śmierci ojca sam czułem się bezdomny...
Zainteresowanie poezją, które przyszło później odziedziczyłem po ojcu. Nie rozmawialiśmy w domu o poezji. Żyło się wtedy codziennym życiem, walką o chleb...
Ale odwiedził nas kiedyś profesor Ludwik Gołąbek ( wpadł na wódeczkę ). Zawołał mnie i mówi, że gdyby znał tak polską literaturę jak mój ojciec to byłby profesorem, ale nie w naszym Liceum...
Mój ojciec miał taki okres w swoim młodzieńczym życiu,że miał duużo czasu na czytanie...
Zacząłem przeglądać te książki...
,,O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny...
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany, płacz szklany...a szyby w mgle mokną...
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny.
Przerabialiśmy wtedy poetów XiX i XX. Wstałem i ni z tego ni z owego powiedziałem duży fragment tego wiersza Staffa. Wprowadziłem moją klasę w zaskoczenie...
Gdybym był młodszy dziewczyno...gdybym był młodszy...
Piłbym z ust Twoich nektar najsłodszy dziewczyno...
Gdybym był młodszy...
A. Asnyka też lubiłem...
Sam próbowałem coś pisać. Imperatywem było jak w wielu takich przypadkach coś, co nie pozwala myśleć spokojnie, spokojnie oglądać mecz, czy spokojnie czytać książkę...Wiecie co mam na myśli ?
Chcę o Tobie myśleć. Myślę o Tobie.
Nie chcę o Tobie myśleć. Myślę o Tobie.
Chcę o innych myśleć. Myślę o Tobie.
Chcę Cię zapomnieć. Myślę o Tobie.
teatralno-filmowe
Tak naprawdę o moich zdolnościach teatralnych przekonywała mnie Pani Janina Goląbek już w podstawówce. Nie napiszę co mi mówiła, bo uważam siebie raczej za skromnego człowieka...Grałem w kilku przedstawieniach szkolnych ( zawsze główne role ). Grywałem też w Domu Harcerza u Pana Cichowicza. Miałem łatwość przyswajania tekstów. Podobno dobrze interpretowałem...Chyba nie wierzyłem w siebie...I nie zdawałem do szkoły teatralnej ( a bylem już pod bramą na Miodowej 23 w Warszawie ). Teraz myślę, że gdyby mój ojciec żył i powiedział mi ,,Mirek zdawaj..pokaż co potrafisz..." inaczej potoczyłoby się moje życie...
Szaleństwo połykania wiedzy filmowej i teatralnej zaczęło się w II klasie wraz z przybyciem do naszego Liceum Pani Ani Pochyła. Założyła kółko teatralne. Zrobiła casting :). Zdążyłem powiedzieć 4 wersy i usłyszałem - ,,Mirek zostajesz"...
Chciałem zaimponować jej swoją wiedzą o teatrze i filmie, której w zasadzie nie miałem. Przesiadywałem w Bibliotece Miejskiej , czytałem ,,Film" i ,,Ekran". Wypożyczałem pozycje z zakresu historii teatru. Tak bardzo mi jej zabrakło jak wyjechała....
Miłość do filmu trwała dosyć długo. W 1981 roku kupiłem ,,Zarys kinematografii polskiej w latach 1945-1980 ". Bogdan Osiński z Olsztyna ( obecny dyrektor programu regionalnego TvP )zorganizował I konkurs wiedzy o sztuce filmowej u nas w Bartoszycach. Zgadnijcie kto wygrał...
sportowe
W podstawówce głównie grałem w piłkę ręczną , biegałem i grałem w piłkę nożną. Jednak w Liceum zakochałem się w koszykówce. Dla niej rzuciłem piłkę nożną, którą trenowałem 5 lat ( koledzy 2 lata później zdobyli mistrzostwo województwa juniorów ). Byłem za niski do koszykówki, ale koledzy też nie byli za wysocy. To mnie zachęciło. Nie umiałem nic. Zupełne zero. Na w-fie z podstawowego zadania koszykarskiego dostałem 3. Ale nie dałem się.Trenowałem sumiennie i dużo rzucałem. I przede wszystkim ta atmosfera... Wspaniali koledzy. Po treningach chodziliśmy na colę. Razem do pijalni. Pełno ,,zachmielonych" a my twardo na colę. Cementowaliśmy się. Potem spotkania w domach. Inne sprawy, już nie tylko koszykówka...
W zespole rywalizacja między Arkiem i Robertem o przywództwo..Zdarzają się zatargi. A ja między nimi.Teraz tak sobie myślę, że ja bylem takim katalizatorem...
III klasa. Andrzej zarządza wybory kapitana. Głosowanie. Zostaję kapitanem. Szok...najmłodszy w zespole...
Wchodzę do pierwszej piątki. Gram na skrzydle. Mały jestem. Nie mam wielkich szans na zdobywanie punktów. Wysoka obrona, rzucam 8-10 punktów w meczu. Na obwodzie rzucam przeważnie 2 razy więcej. Ale tam królują Arek i Robert. Nie mają do mnie pretensji. Nigdy nie usłyszałem złego słowa od nich, a sobie nie żałowali. Przypomnę ich : Robert Micał, Arek Chandze, Darek Bajno, Krzysiek Karpiński i ,,Sysy"- Krzysiek Owczarek. Wspaniali koledzy...
Był taki mecz między moją klasą a klasą B. Wygraliśmy 28:22. Ja rzuciłem 26 punktów. A 2 lata wcześniej nie miałem pojęcia o koszykówce...
Z Robertem spotkałem się na ostatnim zjeździe. I zamiast być ze swoimi przegadałem z nim pół nocy ...
wędkarskie
Przy ojcu wędkarzu, w dodatku zasiadającym we władzach koła nie mogła mnie ta pasja ominąć :). Jako 12 latek popłynąłem Łyną sam łódeczką jak łupina około 2 km ( do Rancanowa -www.pzwbartoszyce.go.pl ). To był mój chrzest. I wiedziałem już ,że to będą moje niezapomniane chwile w życiu ( ,,że nie zostawię jej..EKT Gdynia " )...
Łyna była dla mnie taka wielka. Zupełnie niepodobna do tej w Bartoszycach. Ze 3-4 razy szersza, głęboka na 6-7 metrów. Pamiętam, że ojciec mówił do mnie - ,,Jak chcesz jechać ze mną na ryby to sam musisz wstać o 2 w nocy . Ja budzić cię nie będę..."
No i nie spałem, żeby nie zaspać...
Wszystkie wakacje to właściwie czas spędzony na Łynie, ale miało być o czasach licealnych... W czasie wakacji w 75 roku, między pierwszą a drugą klasą złowiłem swoją pierwszą medalową rybę ( boleń 3,70 kg i 73 cm )..
Miałem kiedyś pretensje do rodziców,że nie jeżdżę na kolonie czy obozy. Głupi byłem... Czas , który spędziłem na obserwowaniu życia ryb , ptaków i zwierząt ( widziałem czarnego bociana ) pozostawił we mnie ślad, którego nie wstydzę się do dziś...
Kiedyś aktyw harcerski naszego miasta miał spotkanie integracyjne nad Dadajem. W pokoju kadry stał spinning. Andrzej powiedział, bym porzucał trochę jak się nudzę. Wróciłem po pół godzinie z ponad 2 kg szczupakiem...
fotografowanie
Dostałem od ojca pierwszy aparat. Fied-3. Żadna rewelacja. Ot , dla początkującego . Mirek Mańkut z klasy B wprowadził mnie w tajniki obróbki filmów i wywoływania zdjęć. I zaczęło się cykanie wszystkiego co się rusza...Dużo fotek zrobiłem, ale to nie było to...
W końcu odważyłem się i zaproponowałem pozowanie Krysi z klasy wyżej. Prześliczna dziewczyna...Zgodziła się...Nie pytajcie mnie o te fotki...zapodziały się...Czar fotografowania prysł po zaginięciu mego Fiedzia...
taneczne
w IV klasie zacząłem rozwijać swoje zainteresowanie tańcem. Pod okiem wspaniałej Pani Lilianny Korzeniewskiej poznawaliśmy tańce standardowe, ale przede wszystkim latynoamerykańskie. Mnie najbardziej pasował rock & roll i tu zacząłem odnosić największe sukcesy. Wspólnie z Bożeną K. wygraliśmy turniej tańca. Bożenka miała włosy rude jak płomień i takiż sam ognisty temperament...
Potem uczyłem kolegów z internatu kroków tanecznych. Wszyscy boki zrywali ze śmiechu.
Robiłem też za fordansera, ucząc tańczyć panie z BSS ,,Społem"...
turystyczne
Specjalnie czekam z tą kategorią moich fascynacji. Już mam fotki z Wszędołaza, chcę je poukładać chronologicznie...Zaczęło się wszystko w maju 1975 roku. Andrzej zbierał ekipę na Zlot Licealistów z metą w Olsztynku. Miał to być pierwszy start młodzieży z naszego Liceum w zorganizowanej turystyce pieszej (marsz po wyznaczonej trasie, wspólne zakończenie imprezy, konkursy i zdobywanie punktów na Odznakę Turystyki Pieszej ). Był to rajd 3 -dniowy.Trzon naszej ekipy stanowił rocznik 58, czyli II klasa. Ale były też z nami dziewczyny z III klas. Był to nasz pierwszy i ostatni wspólny rajd. Dziewczyny w następnym roku zdawały maturę i nie chodziły już z nami. Tylko Krzycho ,,Wino" Więczkowski został z nami do końca. To on utrwalał te chwile, które możecie zobaczyć na fotkach. To on wzmacniał naszą siłę muzyczną trzecia gitarą. Wspaniały facet...
W tej ekipie znalazło się też miejsce i dla nas I- klasistów. Ale czemu akurat ja poszedłem na ten zlot...nie pamiętam.
Nie pamiętam też wszystkich z tego pierwszego składu...Przypomnijcie mi w mailu...
Wstawiłem fotki z rajdów Wszędołaza. Widać na kilku zdjęciach te same twarze. Tak zrodził się trzon naszej drużyny rajdowej...Dochodzili epizodycznie i inni , ale szkielet naszej ekipy nie zmieniał się. Kto tworzył ten szkielet ? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Wam :D.
Zadzwonił przed chwilką Henio Wojciechowski (10 lipca, 20.15 ). Wesprze moją kiepską pamięć zdarzeniami, które zatarły mi się ...Fajnych mam przyjaciół z klasy...
Oglądajcie fotki i piszcie jaki to rajd...
Idziemy na kolejne rajdy, ,,uczymy się chodzić po trawie...kaczeńcom patrzymy prosto w oczy...Jabłko z zimy co nam zostało, dzielimy na wiele części... Pomagamy sobie, niesiemy dziewczynom namioty, a one nam nie żałują kanapek :). Rodzi się coś fajnego...Uczymy się współdziałania w grupie. Dzielimy się rolami...
Widać nas w szkole, jesteśmy rozpoznawalni ( to ci , co na rajdy chodzą ). Wielu nam zazdrości. Andrzej zabiera wypróbowanych. Chcemy coś osiągnąć, chcemy, by było o nas głośno w turystycznym światku. Dziewczyny wymyślają wspólne akcenty ( Basia i Bożena głównie ), coś co będzie nas wyróżniać spośród innych drużyn, coś , co innym rzuci się w oczy i zostanie im w pamięci...
Mamy świetną sekcję rytmiczną ( 3 gitary, tamburyn, później flet ). No i wspaniały vocal dziewczyn. Szybko robimy karierę...
Zapada decyzja o założeniu klubu. Obieramy Frania Rejszela na pierwszego prezesa klubu HKT Wszędołaz...Jesteśmy już zgraną paczką. Spotykamy się w domach, rodzą się głębsze przyjaźnie a może i coś więcej...
Wprowadzamy ,,nowe twarze". Tych co za wspólną naszą sprawę poszliby w ogień...
Zapada decyzja o stworzeniu własnego kąta w szkole. Andrzej załatwia pomieszczenie. Robimy harcówkę, naszą ostoję...i miejsce naszych ,,wewnętrznych emigracji"...
Jesteśmy już w III klasie. Jola Suprun naszym nowym prezesem klubu. Teraz chodzimy na rajdy również i po to, by zbierać eksponaty do naszej harcówki. Wszyscy nas obserwują. Jesteśmy już ,,rutyniarze". Mamy swoją sławę.
Zapada decyzja o stworzeniu własnego rajdu, po naszej Ziemi Bartoszyckiej... Kto chętny do organizacji ? Cala ekipa, młodsi też...
Zostaję Komendantem I Rajdu Wszędołaza. Zapraszamy przyjaciół z rajdowych szlaków. Mamy ich wielu. Nie wszyscy mogą przyjechać ( koniec listopada ). Ale i tak wystartuje ponad 200 osób. Pomaga nam Ela Wierzbińska z PTTK, dyrekcja życzy nam sukcesu. Załatwiamy noclegi w szkołach, dobieramy trasy. Wzbudzamy duże zainteresowanie naszym pomysłem rajdu i zarazem czujemy,że wszyscy życzą nam powodzenia. Nikt nigdy czegoś takiego u nas nie robił...
Więc to nie mogło się nie udać. I Rajd Wszędołaza był naszym sukcesem.
Poznajemy nowych przyjaciół. Teraz tak sobie myślę, że takich wspaniałych ludzi można spotkać tylko na rajdach...Rodzi się ciekawa drużyna z ,,mechaniaka" - ,,Siedmiomilowe buty". Potem los tak zechce,że będę z nimi wędrował... I z nimi zdobyłem złota odznakę OTP. Jako jedyny wówczas. Kto wie, może i jako jedyny w historiii naszego miasta...
Co za wspaniałe wspomnienia...łza się w oku kręci i serce bije mocniej... Henio przypomniał mi, że na którymś z rajdów trafiliśmy na wesele...Z Andrzejem Wasilakiem zaprzyjaźniliśmy się z ekipą ,,Leffa" z Działdowa i wróciliśmy z rajdu nieco później...Na jednym z rajdów własnej babci ,,podprowadzam'' kołowrotek. Najpierw zgodziła się, ale jak zobaczyła naszą paczkę odmówiła. Taka była. To za karę uciągnęliśmy kilka menażek wina z gąsiora. Stał obok kołowrotka na strychu...
Wszystko , co dobre musi się kiedyś skończyć... Matura i odchodzimy...Ale nie zostawiamy po sobie ,,spalonej ziemi "... Mamy świetnych następców. Nasi młodsi spadkobiercy wstydu na pewno nam nie przyniosą...
Z Siedmiomilowcami poszedłem na kolejny Zlot Licealistów. Wędrowaliśmy z ekipą z Mrągowa przez 5 dni. Fajni młodzi ludzie. Taki młody chłopak ( najmłodszy w ich drużynie ) pięknie śpiewał kołysankę. Chudy, w okularach, ale sympatyczny...nazywał się Wojtek Malajkat...Obaj wtedy nie wiedzieliśmy, że jedno nazwisko tak nas do siebie zbliży... Ania Pochyła...
Nie wiem czemu , kiedy piszę, łzy cisną mi się do oczu...
,,Między nami zawstydzenie piekące pod powiekami..
.Nie pozwólcie mi wrócić na ziemię...
A tkliwość dłoni Waszych , niech chłodzi na czole mym znamię...
Kaina, świtu się boję..."
Bez słów...
Chodzą ulicami ludzie, maj przechodzą , lipiec , grudzień
zagubieni wśród bólu i spraw...
Przemarznięte grzeją dłonie, dokądś pędzą, za czymś gonią
budują wciąż domki z kart..
A tam w mech odziany kamień, tam zaduma, wiatru granie
tam powietrze ma inny smak..
.
Chodźmy znowu na rajd...
» zobacz fotografie»»Mój WSZĘDOŁAZ
» zobacz fotografie»»WSZĘDOŁAZ 1977-1978
Różne wspomnienia
Niby tylko 4 lata a tyle wspomnień...wspaniali ludzie, ciekawe sytuacje...
Pamiętam Małgosię W. i jej rodziców. Znałem ją z podstawówki i jakoś w liceum znowu na siebie trafiliśmy...Niesamowici ludzie...Pani Krysia oczytana aż do bólu. W dodatku maluje. Pan Bohdan lekarz...Człowiek apodyktyczny nieco, ale i otwarty na ludzi. Świetny brydżysta. W 78 roku razem oglądamy Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Egzaminy wstępne na AWF tuż tuż, ale każda chwila spędzona z nimi jest dla mnie wiecznością...Chyba mnie polubili. Pani Krysia daje mi klucze do mieszkania , żebym spokojnie uczył się do matury. U mnie dzieciarnia szaleje za oknem a u nich spokój.
I ta atmosfera tylu książek. Co za wspaniała kolekcja...I ta wiara w ludzi. Zaufali młodemu, obcemu człowiekowi... Takich ludzi się nie zapomina... Dziękuję Pani Krysiu...
Wpadam po roku do Pana Bohdana. Chcę pożyczyć kołowrotek. Już nie jestem z Małgosią. Mimo tego pożycza mi dwa.... Wspaniali ludzie...
,,Zaliczyłem" (chyba kiepsko to brzmi) trzy studniówki w naszym Liceum. Nie, żebym był przesadnie rozchwytywany przez koleżanki, ale jednak. Na pierwszą zaprosili mnie moi przyjaciele z IV A. Mam nadzieję , że zaprosili mnie nie jako przewodniczącego Samorządu Uczniowskiego, ale właśnie jako kolegę :). Nie bardzo pamiętam całej imprezy , ale finał pamiętam. Skończyliśmy u Roberta. Pytał mnie na ostatnim balu jak się skończyło. Ciekawe , czy Franek pamięta...jak przez godzinę wciskał sałatkę jarzynową przez otwór w wannie...A wszystko przez Roberta. Znaczy przez jego wielką atencję do nas :). Wyciągnął z barka mamy ulubiony likier śliwkowy ( Prunelka, bardzo słodka ). No jak to zmieszaliśmy z poprzednio wypitymi trunkami...Podobno na parterze słychać było, że my na IV piętrze mamy kłopoty żołądkowe...
Ciekawe, że ze swojej studniówki też niewiele pamiętam...I mam nadzieję, że nie pomyliłem finału studniówki z Sylwestrem...A skończyliśmy u Joli B. Chyba...W każdym bądź razie ponownie miałem ,,kłopoty żołądkowe" od nadmiaru sfermentowanego kompotu i oranżady...Do domu wrócili rodzice Joli. Pan Jan, człowiek szarmancki i na poziomie oczywiście wyciągnął z barka koniak, żeby wypić za pomyślność młodych ludzi i dobrze zdaną maturę. Niby nic wielkiego, wypiliśmy po lampce koniaku, ale jak spojrzałem na swoje czarne skarpetki...
Na trzeci bal studniówkowy zaprosiła mnie Małgosia. Byłem już absolwentem. Nie pytajcie mnie o ten bal, bo niewiele sie dowiecie...
Później zdarzyło mi sie poprowadzić bal studniówkowy wraz z Heniem Romanowskim w PST. Robiliśmy za wodzirejów :). I chyba nie było źle..
Samorząd Uczniowski
Byłem Przewodniczącym Samorządu Uczniowskiego w naszym Liceum. W III klasie. Głosowała cała szkoła na kandydatów wystawionych przez klasy. Pamiętam, że Kola forsował Mirka M. ( może to był nacisk odgórny, żeby kandydat był układny , grzeczny i bezproblemowy ?), ale klasa twardo opowiedziała się za mną . Może liczyli na to, że mnie się uda coś dla nas zrobić. Dostałem masę głosów, najmniej z IV B. Chyba mnie nie lubili...
Mam nadzieję, że niewielu pamięta te czasy, a i ja chcę o nich zapomnieć...
Traciłem czas na jakieś ideologiczne pierdoły typu apele ,,Precz z bombą N ", czy ,,Solidaryzujemy się z narodem Nikaragui"... Nic pozytywnego dla nas, młodzieży tej szkoły nie daliśmy radę przeforsować. Ideologiczny beton trzymał sie mocno...
Opiekun Samorządu, pan M. Ż. postawił mi z techniki ,,3", bo nie nauczyłem się nazw jakiś durnych kabelków. Tak wdzięcznie mnie potraktował za moją pracę i mój stracony czas...
Koszmarne czasy ,,średniego Gierka"...
kabaret
Tak, i tutaj też znalazłem swoje miejsce...Andrzej miał taśmy z tekstami Pietrzaka i poznańskiego kabaretu , Tey". Co to było za przeżycie słuchać takich rzeczy po tych bełkotach telewizyjnych...
Kabaret założyli w naszym Liceum Andrzej i Tadzio Mulik. Tadzio był wtedy studentem Kortowa ( albo już nie był... ). Występował w Kabarecie ,,Paragraf 45 " chyba. Miał fajne teksty, piosenek również. Jednym z autorów był Jacek Klayff z ,,Salonu Niezależnych". Mocne to były teksty i oczywiście nie przeszły przez szkolną cenzurę ( Nie powiem, kto był głównym cenzorem. Sami na to wpadnijcie.. ). Ale, że kabaret był czymś nowym w naszej szkole, więc postanowili sfinalizować ideę do końca. Choćby i kosztem mocnych tekstów. Dostałem i ja swój ,,kuplecik" o jakimś oficerku, co to ma muszkę i krawacik.Tekst infantylny, ale podobał się decydentom ( zgroza...). Fajny był monolog Dyzia Andrzejewskiego o strażaku . No i kilka innych. Ale prawdziwe teksty to prezentował nam Tadzio na próbach, a Andrzej puszczał Pietrzaka z taśm. I tak oto udając durniów bawiliśmy się patrząc na zachwycone twarze ciała pedagogicznego...
Najlepszy występ daliśmy w Domu Starców...Ówczesny dyrektor, Pan Bubeła ( mój dobry znajomy ) poprosił mnie, abym namówił chłopaków na charytatywny występ u niego , chyba na Dzień Babci. Zmieniliśmy nieco repertuar ( dorzuciliśmy parę tekstów...) i powiem wam, że tak rozbawionej publiczności w życiu nie mieliśmy...Żeby tak nasi profesorowie potrafili na ,,luzaku" chociaż raz zobaczyć nasz kabaret...Pan Bubeła dziękując nam za występ miał łzy w oczach. Że tyle radości daliśmy tym starszym ludziom...
Znudziło mnie te ocenzurowane granie w kabarecie infantylnego oficerka...No i pojawiła się Pani Ania Pochyła...
Ale jednak w nowym składzie kabaretowym też znalazło się dla mnie miejsce...Młodsi koledzy poprosili mnie, bym pomógł im rozruszać i wesprzeć doświadczeniem scenicznym ich pomysły satyryczne. I nie odmówiłem...
Do tekstu kabaretowego wróciłem za namową Andrzeja i na potrzeby naszego ,,Wszędołaza". Prezentowałem na rajdach monolog Zenona Laskowika ,,Mamuśka". Podobno jak twierdzi Andrzej był to mój popisowy numer...
Mirek, telefon do ciebie ! Poważnie ? Słucham. Ooooo mamuśka..No co gdzie jestem ? Tutaj jestem . No na rajdzie... Tak, znowu...
» zobacz fotografie»»A jednak po nas
Wszystkim moim przyjaciołom z Liceum dedykuję...
Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie...
Będą miejsca w książkach i miejsca przy stole...
Kasztan, kiedy kwitnie lub owoc otwiera...
Będą drzewa, ulice, ktoś nagle zawoła...
Ktoś do drzwi zapuka, pamięć przyniesie...
Z kwiatem , z godziną, z kolorem...
Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie...
Gdziekolwiek będziesz...
Gdziekolwiek będziesz, cokolwiek się stanie...
Będą miejsca w książkach i miejsca przy stole...
Kasztan, kiedy kwitnie lub owoc otwiera...
Wciąż będzie początek, bo wszędzie są mosty...
Prawdziwe jak powietrze, ode mnie do Ciebie...
Gdziekolwiek będę, cokolwiek się stanie...
Gdziekolwiek będę...
piszcie: mirkli@poczta.fm
21.09.2007r.
Jest w Bartoszycach Mirek W. Przyleciał z Kanady. Siedzimy sobie przy brendy i wspominamy. Przypomniał mi pewien fakt, który wypadł mi z pamięci. Byliśmy szykanowani przez panią B. przez pół roku. Pewnie za mój niewyparzony język. Ale jak dla nauczycieli był to ten wyżej wymieniony język , tak dla mnie było to mówienie tego co myślę.No i podpadliśmy ( tylko nie wiem za co Mirek ).Ale zaszedł do nas do domu kiedyś pan Miecio, spytałl się co słychać i dowiedział się jaka jest sytuacja na polu walki.Następnego dnia pani B. pytała mnie, czy jej mąż nie zostawił u nas klucza od mieszkania. I była cuś za bardzo podmalowana. Chyba pan Miecio ręcznie musiał wytłumaczyć żonie,że złośliwy nauczyciel nie powinien pracować w tym zawodzie. A złośliwość w stosunku do byłego sąsiada jest karalna...
Dzisiaj ( 30.09.2007r. ) zginął w wypadku syn Tereski Malinowskiej...Bądźmy z nią teraz razem...
Do ostatniej pestki...musimy mocno żyć...
10.10.07r.
Wstawiłem fotki z tegorocznego zjazdu robione przez Jolę B. Oglądajcie i komentujcie...
02.11.2007r.
Wczoraj i dzisiaj, w tych szczególnych dniach wspominamy tych, których już z nami nie ma...
Zapalmy świeczkę Leszkowi M., Ewie J. i Wiesiowi M. z klasy B [*][*][*]
Dla Basi...
,, Kiedy przypłynie perłowa łódź....jak o tym śpiewa serce.... Ja Cię zawołam na cały głos...nie ..nie nie opuszczaj mnie ...już więcej... A......cały świat.....osłaniany w naszych dłoniach płomyk.. Jesteś przy mnie...czuję spokój...czuję radość i wytchnienie.. "
Dzień dzisiejszy
23 listopada jest dniem pracownika służb socjalnych. Tak się złożyło,że teraz w tym dniu mam swoje święto branżowe. Już nie 14 października...( chociaż podlegam jeszcze pod Kartę Nauczyciela. Ciekawe jak długo ). Pracuję w Domu Dziecka i namiętnie rozwijam swoją pasję wędkarską...
30.11.2007r.
Dostałem wiadomość od Marysi ( treść w komentarzach )
No cóż...dzięki Marysiu za ten list. Teraz wiem,że nie straciłem czasu na pisanie tego tekstu i jest ktoś , kto to czyta...
Marysia jest w USA i potrafiła napisać kilka słów na temat tego tekstu....A inni ? Napiszcie cokolwiek...
Ewa J. to Ewa Jabłońska. Wspaniała, pełna temperamentu dziewczyna z klasy B. Odeszła tak młodo... drukuj do góry strona główna